Pierwszy dzień w nowej roli

23 wrzesień 2014. Tomaszów Mazowiecki, Polska.

Ledwo co zdołałem rano wstać, człowiek szybko zapomina jak to kiedyś się rano wstawało do szkoły. Teraz jest jeszcze trudniej, wliczając moje problemy z poruszaniem się, dobrze, że chociaż posłałem do wszystkich diabłów tych lekarzy i ich wózki inwalidzkie, może i muszę wstawać tych kilka godzin wcześniej do pracy i powoli iść o kuli, ale pal to sześć. Jakoś daję sobie radę, a tak to było by trochę do bani ... biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności. Swojego auta nie ściągałem, nie da się go prowadzić mając w połowie sprawną prawą nogę, a lewą właściwie zwisającą, został mi więc tylko i wyłącznie mój służbowy Jeep, który z racji wieku i przebytej historii został wycofany z wojska, a że nie mieli za bardzo co z nim zrobić, to dostałem go na własność. Cóż, jego też nie da się prowadzić jedną nogą, ale jest już o wiele łatwiej, gdyż lewa musi mocniej dociskać sprzęgło ... fart w niefarcie, nie ma co. Pod szkołę dojeżdżam punktualnie o 7:30, dodatkowe parę minut zajmie mi pewnie dotarcie do budynku, o sali gimnastycznej nie wspominając. Cholera, nie myślałem, że tu wrócę, pół miasta zniszczone, ocalały tylko obrzeża i jakimś dziwnym trafem budynek mojego liceum, bezpośrednio w epicentrum ruin, po pierwszym bombardowaniu. Powoli zbieram się do wyjścia z auta.
-Może pomóc? - odwracam wzrok.
-Miko? Co ty tu u licha robisz?
-A jak myślisz? Nie dość, że to cholerne lotnisko ma pas startowy jedynie do lądowań, a startowy jest w budowie, to jeszcze nie ma pozwolenia na wyburzenie tych pieprzonych kominów. Już latałem wszędzie gdzie mogłem i nic. "Nie można wyburzyć bo w powietrze pójdzie za dużo siarki", dobre sobie. Tylko jak ja do kurwy nędzy wystartuję F-18?! Utnę pół skrzydła?!
-Bez przesady, akurat tutaj mają rację, za dużo siarki pójdzie i połowę Tomaszowa szlag jasny trafi.
-TO JAK JA DO CHOLERY MAM COKOLWIEK ROBIĆ?!
-Siedź na dupie i czekaj aż wyburzą resztę hal?
-Dobre sobie, ale nie dla mnie. A że brakuje nauczycieli, to mnie zatrudnili w charakterze instruktora pilotażu.
-Przecież F-18 różni się cholernie od Enterprise, czy jakiegoś wahadłowca!
-No i co z tego? Chodzi o to samo, a to czy lecisz cegłą, czy jakimś innym dziwactwem, na nich też można wykonać te same manewry, to kwestia ćwiczeń i dopracowania umiejętności.
-Nie przesadzaj stary, tego po prostu się nie da zrobić i już, jak mi udowodnisz to może dopiero wtedy, ale na pewno nie wcześniej.
-Bardzo śmieszne, to co, pomóc ci?
-Dam sobie radę, może i nie jestem do końca sprawny, ale zaraz złoję ci skórę moimi kulami.
-To taki z ciebie śmieszek co?
-No a co? Jak inaczej się nie da, to trzeba kombinować, a jeżeli o to chodzi, to już ty wiesz jaki ja pomysłowy bywam.
-Taaaa, powiedz jeszcze że cała ta akcja odbicia Tomaszowa poszła "O jedną dzielnicę za daleko"
-Jakbyś czytał w moich myślach, paszedł won, jak ty się spóźnisz to naczelny urwie ci łeb, jak ja, to mam jeszcze dobre wytłumaczenie.
-Jasne jasne, gadaj zdrów, ja tam swoje wiem.
Daję mu na odchodne symbolicznego kopa z jednej z moich kul. Sam powoli udaję się do budynku, już z daleka rozpoznaję jednego z dawnych nauczycieli.
-Marek?! A ty co tu robisz?!
-Jak to co? Nadal walczę z wszechobecną czarną materią. - aż wybucham śmiechem, dobrze widzieć że pewne nawyki nie uległy znaczącym zmianom, a już w szczególności u Marka Grabolusa ... tfu! Pułkownika Marka Grabolusa, nawet nie wiem kiedy on wstąpił do wojska i zaszedł aż tak wysoko.
-Wiesz może komu powierzono dowództwo nad nami?
-Uwierz lub nie, ale oboje będziemy mieli przesrane. Chociaż ty się uchowasz dłużej z racji twoich zasług i stanu zdrowotnego.
-Ha ha ha, nie rozśmieszaj mnie Marek.
Wtedy z gabinetu dyrekcji wychodzi ... nie kto inny jak Ewa Malczyk ubrana w strój przypominający jeden z tych jaki to Jim Kirk nosił na uroczystościach.
-Nie no, to już są jakieś jaja, nie dość że ona jeszcze żyje to dostała tutaj posadę i to w stopniu admirała. Po kiego grzyba ja się na to zgodziłem ...
-Bo by cię wrzucili za biurko, tak jak to mnie proponowali.
Pierwszy rzut oka wystarczył na stwierdzenie, iż nie zmieniła się ona ani trochę, pewnie charakterek ....
-A WY TU CZEGO?! JEST JUŻ 10 MINUT PO DZWONKU! JAZDA MI NA LEKCJE!
-Pani admirał, z całym szacunkiem, ale w moim stanie ...
-GÓWNO MNIE TO OBCHODZI! - szlag mnie trafia na miejscu, charakterek ma nadal ten sam.
-TO JA DO KURWY NĘDZY NARAŻAM ŻYCIE ZA TEN PIEPRZONY KRAJ I TAK MI SIĘ TU ODWDZIĘCZAJĄ?! NO RZESZ CHUJ BY TO JASNY PIERDOLNĄŁ! TO JUŻ PUŁKOWNIK ADAM KIELSKI NIE MOŻE SIĘ SPÓŹNIĆ 10 MINUT BO OBERWAŁ KULKĘ OD SNAJPERA?!!!!!!!!!!!! - aż się zdyszałem. Ewę zamurowało, zresztą nie dziwię się, mnie pewnie też by tak samo się zrobiło.
-Adam? To ty? Cholera, postarzałeś się, język widzę też jakby ostrzejszy.
-Pani wybaczy, ale nerwy mnie już ostro poniosły, a że byłem na froncie, to sama pani wie jak to jest.
-Chyba tak ... no idź już, klasa pewnie czeka na ciebie. Wrzuciłam ich do 53, masz tam zajęcia do 14:35 więc spokojnie ....
-Jasne jasne. Klucz mają?
-Marek ich wpuścił.
Powoli udaję się na sam koniec szkoły, zajmuje mi to mniej więcej kolejne dziesięć minut, cholera, może powinienem sobie odpuścić dopóki nie doprowadzę się do stanu lepszej używalności?
-Przepraszam państwa bardzo za spóźnienie, ale jak widzicie ledwo chodzę, a na mieście cholernie duże korki. Nazywam się Adam Kielski, i jak pewnie połowa z was wie, dowodziłem 1 Dywizją Marines w trakcie wojny, jeżeli ktoś odważy się powiedzieć do mnie "panie profesorze" to ukręcę mu jaja przy samym tyłku. - widząc skonsternowanie na twarzach uczniów szybko wyjaśniam całą sytuację - to taki mały żart na początek, po prostu nie lubię jak ktoś mi używa stopnia naukowego, którego nie posiadam. Jeżeli chcecie cokolwiek ode mnie, to mówcie albo per "pan" albo jak kto woli "panie pułkowniku".
-To pan awansował? - wyrywa się jeden z moich studentów.
-Niby tak, ale wszyscy wiedzą że to raczej dla picu. Wszystko po tym jak oberwałem kulkę od snajpera i jak się połapali że kapitan nie może za bardzo dowodzić dywizją ... wszyscy znacie chyba wszechobecną biurokrację. Sami jej doświadczyliście zapisując się tutaj, ba, nawet przed wojną sam miałem to samo.
-Kończył pan Akademię?
-Wtedy to jeszcze było liceum i nie, nie kończyłem bo ktoś wkurwił tak Putina, że ten postanowił zaatakować nasz kraj. Zwialiśmy w pierwszych tygodniach, a w rok później wróciliśmy i tak pogoniliśmy ruskim kota, że zatrzymaliśmy się dopiero w Moskwie.
-A przestój przed Kijowem?
-Nie liczy się, przynajmniej nie dla jednostek inżynieryjnych. My jako dywizja załapaliśmy opóźnienie z chyba dobrze znanego powodu, a mianowicie zmęczenia. Jakieś inne pytania?
-To prawda że naszym okrętem szkolnym jest Enterprise?
-A tego to ja nie wiem, wybaczcie, ale tą propozycję dostałem będąc jeszcze w szpitalu, a że nie widziałem innej opcji póki co, to wziąłem to jak głupi.
-Kiedy zaczniemy właściwe szkolenie?
-Widzę że rwie się pan do walki co? Tylko uprzedzam, jak coś walnie w reaktor warp, to macie przerąbane jak w T-72. - od razu mina mu zrzedła. Ilu to takich pod moją komendą zginęło? Stu? Dwustu? Sam już nie wiem, przestałem liczyć po Warszawie i nie zamierzam znowu zacząć. - no dobra, jeszcze coś? Jeżeli nie to możemy zacząć naszą pierwszą lekcję taktyki od analizy bitwy mojej dawnej dywizji pod Wrześnią ...

5 godzin później.
-No dobrze moi drodzy, to chyba na dzisiaj wszystko. Na pytanie o Enterprise postaram się znaleźć odpowiedź na następne zajęcia, przygotujcie się do testu kompetencyjnego z podstaw taktyki.
-A jak będzie on wyglądał?
-Prosto, będziecie "dowodzili" wirtualnymi jednostkami, jeśli się wam uda, przejdziecie wszyscy ...
-A jeśli nie?
-No to was udupię, sorry Gregory, ale takie są realia bycia w tej szkole. Coś jeszcze, czy to już wszystko? Nie widzę dalszych pytań, kadeci rozejść się! - wszyscy niemalże wybiegają z hukiem. Rzucam trzymane w ręku papiery na biurko, chędożyć taką robotę! Mogłem już siedzieć na tyłku w ciepłym domu, emerytura wojskowa i honoraria otrzymane po wojnie wystarczyłyby mi do końca życia, ale nie, musiałem się uprzeć i przyjąć propozycję Elizy. Powoli wstaję gdy w drzwiach ukazuje się znajoma postać Jima Kirka.
-I co, jak tam pierwszy dzień?
-A weź daj spokój co? To chyba nie jest dla mnie, czego ich nauczę na siedząco? Jak oficer powinien pić kawę i odpalać cygaro? Czy może też wypełniać papierki? - śmiech kapitana rozbraja całą atmosferę.
-No w sumie racja, ale cóż począć, nic innego póki co nie jesteś w stanie zrobić.
-Poczekaj no, skopię ci zaraz tyłek! - próbuję wziąć zamach moją na wpół sprawną nogą, lecz wychodzi mi to z dosyć marnym skutkiem, gdyż pudłuję solidnie, a zamiast tego trafiam prosto we framugę drzwi. - FAAAAAAAAAAAAAAAAAAKKKKKKKKKK!
-Toś dowalił teraz, no i po co ci to było?
-Niech no ja cię dopadnę, to zrobię ci z tyłka Pearl Harbor!
-Już czekam na to, masz tu ubranie godne oficera floty i wyposażenie, bo jak widzę to tego zapomnieli ci chyba wydać. - rzuca mi torbę z rzeczami.
-Nie zapomnieli, nigdy nie chciałem tego ... nie wiem czy to nawet można nazwać dresem.
-Close enough, chociaż ja tego nigdy tak nie traktowałem. Ale autentycznie, masz rację, trochę tak to wygląda, lecz się sprawdza.
-Bo człowiek się nie poci co? Czytałem o tych "magicznych właściwościach", tak samo jak o opiniach ochrony, że nawet wolą ten czerwony kolor swojej sekcji,"bo na nim przynajmniej nie widać krwi".
-Chodzą i takie słuchy, że szczęśliwcy giną w nich na każdej misji, cóż ... muszę to potwierdzić, podczas mojej pierwszej "pięciolatki" straciłem około 3/4 ochrony. A ty farciarzu właśnie dostałeś taki kolor.
-No bez jaj ...
-Oficjalnie jesteś jeszcze żołdakiem ..
-Ale to nie zmienia faktu, że wpisano mnie jako oficera Gwiezdnej Floty.
-W stopniu komandora do czasu ukończenia podstawowego szkolenia z zakresu wiedzy na temat uzbrojenia okrętu "Enterprise" i zakończenia twojej rehabilitacji, co pewnie trochę zajmie.
-Spieprzaj dziadu ...

 W tym samym czasie. Szpital MSWiA w Warszawie.
-Doktorze, tylko bez omijania faktów, wal prosto z mostu co i jak.
-Skoro tak chcesz. Guz mózgu w początkowym stadium, ale usadowiony tak, że nic się z tym nie da zrobić. Przy obecnym tempie rozwoju, zostało ci około 10, góra 12 lat życia.
-A chemia?
-Zbyt złośliwy, nic nie pomoże.
-Szlag by to trafił i wydupił. Trudo, będę żyła dalej, Adam nie może się dowiedzieć, jasne?!
-Jak słońce, tajemnica lekarska to jednak tajemnica.
-Akurat, znam cię na wylot Łapiduchu, polecisz pierwszy donieść o każdej przypadłości.
-Bez przesady Aśka, o tym chyba powinien wiedzieć ...
-Sama wiem co mu mogę napisać, a co nie.
-To najwyraźniej nie słyszałaś o jego najnowszym wypadku.
-Że co? - aż momentalnie zrobiło mi się zimno.
-Zaczaił się na niego snajper pod waszym domem w Miami i wpakował mu kulkę, która posłała go na wózek.
-O ja pierd... no to wychodzi na to że teraz to dałam dupy po całości. Ale powiedz mi, co byś zrobił na moim miejscu?
-Miał w dupie spóźnienie i opowiedziałbym mu wszystko?
-No i tu objawia się charakterystyczny punkt typu "Nigdy nie zrozumiecie kobiet"
-Brednie, wystarczy że moja, podczas rozwodu obrała mnie do samych gaci.
-Spadaj Bones, nie mam na to czasu, jak mu chociaż słówko piśniesz to zawiśniesz.
-Poetka się znalazła!





Komentarze

Popularne posty